Przyszedł
poranek, a wraz z nim – biopsja szpiku kostnego. Nie stresowałam się samym
zabiegiem, bardziej przerażała mnie myśl, że z momentem otrzymania wyników
badań będę musiała powiedzieć o chorobie mojej siostrze i mamie. Nie bałam się
tego, jaki rodzaj białaczki one wykażą i jak ciężko chora jestem. Teraz
najstraszniejsza była rozmowa z rodziną.
Miewałam straszne huśtawki nastrojów, jednak one nie odnosiły się do choroby. To był po prostu mój charakter. W pewnych chwilach miałam ochotę płakać, krzyczeć i winić cały świat a w następnych myślałam o tym, że nie poddam się i jeszcze będę zdrowa. Cały czas nosiłam w sobie nadzieję, że cała ta szopka z białaczką to jakaś pomyłka. Wiedziałam jednak, że szanse na to były marne.
Szłam przez ogromny park, w ręku trzymając telefon i zastanawiając się, czy powinnam zadzwonić do Ashtona. Chciałam usłyszeć jego głos, chciałam by dodał mi trochę otuchy, ale dziś znów miał dzień pełen zamieszania bo lot do Stanów nieuchronnie się zbliżał. Chciałam podróżować z zespołem, lecz układając sobie wszystko w głowie zaczynało być to niemożliwe. Nie chciałam jednak odmawiać im póki lekarz nie wyrazi swojej opinii.
Wchodząc do ogromnego szpitala, moje nozdrza od razu wyczuły ten specyficzny dla niego zapach. Dałam sobie spokój z windą, bo musiałabym na nią czekać, a mój zegarek wskazywał, że i tak spóźniłam się już kilka minut. No tak, typowa Lucy. Wbiegałam po co drugim schodku, lecz z każdą chwilą robiło mi się coraz słabiej. Zaczynałam czuć w piersi ścisk i każdy mój oddech był coraz płytszy. Męczyłam się, bardzo się męczyłam. Od jakiegoś czasu zresztą ciągle byłam zaspana, a moja kondycja? Brak słów. To były kolejne objawy choroby.
Gdy wreszcie, z zaschniętym gardłem znalazłam się pod drzwiami gabinetu moim oczom ukazał się ubrany w biały fartuch doktor Griffin.
- Tylko sześć minut spóźnienia, moje gratulacje. Jesteś gotowa? – na jego twarzy ukazał się troskliwy uśmiech, a wraz z nim kilka zmarszczek.
- Tak, tak. Mogłabym tylko napić się łyka wody? Schody nie są dla mnie najkorzystniejszym rozwiązaniem. – powiedziałam z odrobiną żartu w głosie, zwalczając tym samym napiętą atmosferę między mną a lekarzem.
- Oczywiście. Meredith! – mężczyzna zawołał przechodzącą korytarzem pielęgniarkę. – Podaj mojej pacjentce szklankę wody a potem zaprowadź ją do sali na biopsję szpiku kostnego.
Białe ściany, szpitalne łóżko, jakiś wielki, nieznany mi sprzęt i ja – mała istota, którą, gdy przyszło co do czego, jednak dopadł stres. Tak bardzo chciałam mieć to już za sobą, wstać, zdjąć z siebie te szpitalne łachmany, które przywdziać musiałam na czas zabiegu i iść do domu. Serce waliło mi jak oszalałe, bałam się, że zaraz wpadnę w jakąś panikę, potrzebowałam kogoś przy swoim boku. Nikogo nie było. Nie mogłam zaciągnąć tu mamy, tak samo jak i Adelaide. Moi przyjaciele byli zajęci, a mój chłopak, nawet jeśli miałby wolną chwilę, nie był najlepszą osobą na to miejsce. Miałam wrażenie, że mój rak dotykał go bardziej niż mnie, bo za każdym razem gdy wspominałam choćby słowem o chorobie, wzdrygał się i zmieniał temat. Tak, chciałam byśmy zachowywali się jakbym była zdrowa, lecz zupełne unikanie takich rozmów nie było wyśmienitym pomysłem.
Cały czas wodziłam wzrokiem po pomieszczeniu, ale mój wzrok powędrował na drzwi, gdy ukazał się w nich doktor.
- Czekamy na kogoś?
- Nie… nie. – kiwnęłam zaprzeczająco głową. – Jestem sama.
- Oh, dobrze. – odpowiedział z lekkim uprzedzeniem siadając na krześle przede mną. – Mogę zadać Ci pytanie?
- Śmiało.
- Nie powiedziałaś mamie o chorobie? Tak samo jak siostrze?
- Jeszcze nie, nie miałam okazji.
- Nie uchronisz się od tego. Musisz im powiedzieć i to jak najszybciej, bo Lucy, początki są najtrudniejsze. Dopiero poznajesz się z chorobą, dopiero poznajesz jej objawy, sposoby leczenia. To coś zupełnie nowego i ciężkiego. Nie udźwigniesz tego ciężaru sama. – ostatnie zdanie powiedział ciszej, kładąc swoją dłoń na mojej. Tym samym okazał mi wsparcie, a część ciężaru z mojego serca po prostu odpłynęła.
- Mój chłopak wie. I moich trzech przyjaciół. – spojrzałam na Griffina, a jego twarz nabrała wyrazu jak gdyby pytał czemu ich tu nie ma. – Nie mogli przyjść. Są w zespole, ich kariera nabiera właśnie tempa i mają swoje obowiązki. Po otrzymaniu wyników badań z biopsji chcę powiedzieć mamie o chorobie. Martwienie jej teraz, kiedy nawet nie wiemy z czym mamy do czynienia byłoby nieodpowiednie.
- Rozumiem. – odpowiedział, odwracając się w kierunku sprzętu do badań.
- Czy mogłabym wylecieć na jakiś czas do Stanów? – spytałam ni stąd, ni zowąd.
- Zależy kiedy, na jak długo.
- Za kilka dni, pewnie na parę tygodni.
- Niestety, wolę nie ryzykować. Lepiej, żebyśmy zaczęli leczyć chorobę od razu po przyjściu wyników.
- Okej, rozumiem. – było mi przykro, ale przecież zdrowie liczyło się teraz najbardziej, prawda?
- Gotowa? – w odpowiedzi skinęłam głową. – W takim razie połóż się na boku i podciągnij nogi do góry. Najpierw znieczulę ten obszar za pomocą lidokainy. Możesz poczuć ukłucie i pieczenie. – gdy igła wbiła się w moje ciało, do oczu momentalnie napłynęły mi łzy. Bolało jak cholera, miałam ochotę wrzeszczeć. Mój ból jednak ukoił dźwięk otwieranych drzwi i głos, którego się nie spodziewałam.
- Zdążyłem?
- Tak, jesteś w samą porę – w odpowiedzi rzucił Griffin.
Miejsce zaraz przy mnie zajął Ashton, który od razu złapał mnie za dłoń i musnął ją. Drugą ręką zaczął gładzić moje włosy a ja, z nim przy moim boku czułam się o wiele lepiej. Nie trwało to jednak długo, kilka sekund później lekarz ostrzegł mnie przed ostatnim, największym ukłuciem.
Ashton odwoził mnie swoim samochodem pod dom. Ciągle czułam przeszywający moje ciało ból, więc pół drogi nie odezwałam się słowem. Mój chłopak postanowił przerwać tą niezręczną ciszę.
- Wszystko w porządku? – zerknął kątem oka.
- Tak, jest okej. – powiedziałam bez większego przekonania. – Nie, właściwie nie. Nie jest okej. Mam już dość, a to dopiero początek. Nie czuję całego ciała, jestem zmęczona a dodatkowo nie mogę z Wami lecieć do Stanów. – na mojej twarzy pojawił się grymas.
- Hej, to ostatnie było wiadome, nawet gdyby lekarz Ci pozwolił ja i tak bym Cię nie zabrał, to samo chłopacy. – Ash był stanowczy.
- Fantastycznie. – rzuciłam sarkastycznie. Skarciłam się jednak w myślach, bo przecież ani Irwin ani reszta nie robili tego by zadziałać mi na nerwy, a jedynie z troski. Szybko więc dodałam – Dziękuję. Nie myślałam, że przyjedziesz. Chciałam zadzwonić, ale wiem, że macie dużo pracy, więc nie chciałam przeszkadzać.
- Naprawdę myślałaś, że zostawiłbym Cię w takiej chwili? Wow, masz mnie za dobrego chłopaka. – zażartował.
- Nie myślałam, że byś mnie zostawił. Myślałam po prostu, że to dla Ciebie za duży stres. W końcu unikasz rozmów o raku bardziej ode mnie. – nie patrzyłam na niego.
- Dziwisz mi się? To trochę ciężki temat. – powiedział jakby miał do mnie wyrzuty.
- Nie, nie dziwię się.
- A wracając do wylotu do Stanów… Lecimy jutro. – w moich oczach znów pojawiły się łzy, bo Ashton właśnie uświadomił mi, że jutro czeka nas rozstanie na kilka tygodni.
- Oh, nie spodziewałam się. – starałam się ukrywać moje emocje.
- Tak samo jak i ja. – odpowiedział pod nosem.
Weszliśmy z Ashem do domu i nim zdążyłam zdjąć buty, telefon w mojej kieszeni zaczął wibrować. Dzwoniła mama.
- Za godzinę jedziemy z Adelaide na cmentarz, podjechać po Ciebie? – no tak, rocznica śmierci ojca.
- Wiesz, chciałabym pojechać tam sama.
- Naprawdę? To znaczy… okej, jak wolisz.
Zatrzymaliśmy się na parkingu a ja poprosiłam Irwina o zostanie w samochodzie. Chciałam odrobiny prywatności. Zmierzałam przez ogromny cmentarz, mijając najróżniejsze groby, a gdy moim oczom ukazał się ten właściwy, usiadłam obok niego na trawie, jak miałam w zwyczaju. Wiem, nie wypadało tego robić, ale nie potrafiłam się powstrzymać.
- Cześć tato. Minęło trochę czasu, huh? – patrzyłam na nagrobek ojca. – Wiem, wiem, ostatnio trochę Cię zaniedbałam, przepraszam. Nie było mnie jakiś czas w Sydney, a gdy wróciłam, - przełknęłam ciężko ślinę - cóż, życie daje mi niespodziewane prezenty – raka, starszego brata-prześladowcę i jutro także chłopaka lecącego na drugą stronę świata. Nie mogłabym marzyć o niczym innym. – powiedziałam z półuśmiechem. – Tęsknię za Tobą. Wszyscy tęsknimy. – łzy napłynęły do moich oczu. – Nie mogę uwierzyć, że to już dwanaście lat bez Ciebie. Czas jednak nie leczy ran. – szepnęłam cicho, jakby do siebie.
Przez kolejne kilka minut siedziałam na trawie i bawiłam się wstążką z bukieciku. Myślałam o wszystkim, bo właśnie tu, przy grobie taty myślało mi się najlepiej. To tu znajdowałam rozwiązania moich problemów, zupełnie jakby to on mi je proponował.
Gdy wstałam i otrzepałam spodnie, położyłam kwiaty w miejscu spoczynku ojca. Zaczęłam zmierzać ku wielkiej, starej bramie, lecz jeszcze na chwilę się odwróciłam.
- Ach, zapomniałabym. Nie zamierzam się poddać, tato. Będziesz musiał poczekać na nasze spotkanie. – po czym powoli opuściłam cmentarz.
___________________________________________________
Po długim czasie, po ogromnych cierpieniach, staraniach i jednej wielkiej blokadzie – mamy rozdział!
Wiem, siódmy rozdział a ciągle nic ciekawego, ale przyznam, że najlepsze dopiero przed Wami. W końcu Lucy dopiero dowiedziała się o chorobie, muszę pokazać Wam jak będzie z nią walczyć (o ile walczyć będzie! :D)
Dziękuję Wam za cierpliwość i wsparcie, za każdy pozytywny komentarz, każde wyświetlenie. To naprawdę wiele dla mnie znaczy. Miło byłoby mi także, gdybyście polecali moje fanfiction swoim znajomym, tym twitterowym czy też nie, bardzo chciałabym by więcej osób się o nim dowiedziało. Z góry wielkie, wielkie DZIĘKUJĘ! ♥
P.S. Przypominam o zakładce role-players, informowaniu oraz o tym, że możecie wyrażać swoje odczucia/przemyślenia co do mojego ff pod tagiem #FLHff ! :)
Jul x
Miewałam straszne huśtawki nastrojów, jednak one nie odnosiły się do choroby. To był po prostu mój charakter. W pewnych chwilach miałam ochotę płakać, krzyczeć i winić cały świat a w następnych myślałam o tym, że nie poddam się i jeszcze będę zdrowa. Cały czas nosiłam w sobie nadzieję, że cała ta szopka z białaczką to jakaś pomyłka. Wiedziałam jednak, że szanse na to były marne.
Szłam przez ogromny park, w ręku trzymając telefon i zastanawiając się, czy powinnam zadzwonić do Ashtona. Chciałam usłyszeć jego głos, chciałam by dodał mi trochę otuchy, ale dziś znów miał dzień pełen zamieszania bo lot do Stanów nieuchronnie się zbliżał. Chciałam podróżować z zespołem, lecz układając sobie wszystko w głowie zaczynało być to niemożliwe. Nie chciałam jednak odmawiać im póki lekarz nie wyrazi swojej opinii.
Wchodząc do ogromnego szpitala, moje nozdrza od razu wyczuły ten specyficzny dla niego zapach. Dałam sobie spokój z windą, bo musiałabym na nią czekać, a mój zegarek wskazywał, że i tak spóźniłam się już kilka minut. No tak, typowa Lucy. Wbiegałam po co drugim schodku, lecz z każdą chwilą robiło mi się coraz słabiej. Zaczynałam czuć w piersi ścisk i każdy mój oddech był coraz płytszy. Męczyłam się, bardzo się męczyłam. Od jakiegoś czasu zresztą ciągle byłam zaspana, a moja kondycja? Brak słów. To były kolejne objawy choroby.
Gdy wreszcie, z zaschniętym gardłem znalazłam się pod drzwiami gabinetu moim oczom ukazał się ubrany w biały fartuch doktor Griffin.
- Tylko sześć minut spóźnienia, moje gratulacje. Jesteś gotowa? – na jego twarzy ukazał się troskliwy uśmiech, a wraz z nim kilka zmarszczek.
- Tak, tak. Mogłabym tylko napić się łyka wody? Schody nie są dla mnie najkorzystniejszym rozwiązaniem. – powiedziałam z odrobiną żartu w głosie, zwalczając tym samym napiętą atmosferę między mną a lekarzem.
- Oczywiście. Meredith! – mężczyzna zawołał przechodzącą korytarzem pielęgniarkę. – Podaj mojej pacjentce szklankę wody a potem zaprowadź ją do sali na biopsję szpiku kostnego.
Białe ściany, szpitalne łóżko, jakiś wielki, nieznany mi sprzęt i ja – mała istota, którą, gdy przyszło co do czego, jednak dopadł stres. Tak bardzo chciałam mieć to już za sobą, wstać, zdjąć z siebie te szpitalne łachmany, które przywdziać musiałam na czas zabiegu i iść do domu. Serce waliło mi jak oszalałe, bałam się, że zaraz wpadnę w jakąś panikę, potrzebowałam kogoś przy swoim boku. Nikogo nie było. Nie mogłam zaciągnąć tu mamy, tak samo jak i Adelaide. Moi przyjaciele byli zajęci, a mój chłopak, nawet jeśli miałby wolną chwilę, nie był najlepszą osobą na to miejsce. Miałam wrażenie, że mój rak dotykał go bardziej niż mnie, bo za każdym razem gdy wspominałam choćby słowem o chorobie, wzdrygał się i zmieniał temat. Tak, chciałam byśmy zachowywali się jakbym była zdrowa, lecz zupełne unikanie takich rozmów nie było wyśmienitym pomysłem.
Cały czas wodziłam wzrokiem po pomieszczeniu, ale mój wzrok powędrował na drzwi, gdy ukazał się w nich doktor.
- Czekamy na kogoś?
- Nie… nie. – kiwnęłam zaprzeczająco głową. – Jestem sama.
- Oh, dobrze. – odpowiedział z lekkim uprzedzeniem siadając na krześle przede mną. – Mogę zadać Ci pytanie?
- Śmiało.
- Nie powiedziałaś mamie o chorobie? Tak samo jak siostrze?
- Jeszcze nie, nie miałam okazji.
- Nie uchronisz się od tego. Musisz im powiedzieć i to jak najszybciej, bo Lucy, początki są najtrudniejsze. Dopiero poznajesz się z chorobą, dopiero poznajesz jej objawy, sposoby leczenia. To coś zupełnie nowego i ciężkiego. Nie udźwigniesz tego ciężaru sama. – ostatnie zdanie powiedział ciszej, kładąc swoją dłoń na mojej. Tym samym okazał mi wsparcie, a część ciężaru z mojego serca po prostu odpłynęła.
- Mój chłopak wie. I moich trzech przyjaciół. – spojrzałam na Griffina, a jego twarz nabrała wyrazu jak gdyby pytał czemu ich tu nie ma. – Nie mogli przyjść. Są w zespole, ich kariera nabiera właśnie tempa i mają swoje obowiązki. Po otrzymaniu wyników badań z biopsji chcę powiedzieć mamie o chorobie. Martwienie jej teraz, kiedy nawet nie wiemy z czym mamy do czynienia byłoby nieodpowiednie.
- Rozumiem. – odpowiedział, odwracając się w kierunku sprzętu do badań.
- Czy mogłabym wylecieć na jakiś czas do Stanów? – spytałam ni stąd, ni zowąd.
- Zależy kiedy, na jak długo.
- Za kilka dni, pewnie na parę tygodni.
- Niestety, wolę nie ryzykować. Lepiej, żebyśmy zaczęli leczyć chorobę od razu po przyjściu wyników.
- Okej, rozumiem. – było mi przykro, ale przecież zdrowie liczyło się teraz najbardziej, prawda?
- Gotowa? – w odpowiedzi skinęłam głową. – W takim razie połóż się na boku i podciągnij nogi do góry. Najpierw znieczulę ten obszar za pomocą lidokainy. Możesz poczuć ukłucie i pieczenie. – gdy igła wbiła się w moje ciało, do oczu momentalnie napłynęły mi łzy. Bolało jak cholera, miałam ochotę wrzeszczeć. Mój ból jednak ukoił dźwięk otwieranych drzwi i głos, którego się nie spodziewałam.
- Zdążyłem?
- Tak, jesteś w samą porę – w odpowiedzi rzucił Griffin.
Miejsce zaraz przy mnie zajął Ashton, który od razu złapał mnie za dłoń i musnął ją. Drugą ręką zaczął gładzić moje włosy a ja, z nim przy moim boku czułam się o wiele lepiej. Nie trwało to jednak długo, kilka sekund później lekarz ostrzegł mnie przed ostatnim, największym ukłuciem.
Ashton odwoził mnie swoim samochodem pod dom. Ciągle czułam przeszywający moje ciało ból, więc pół drogi nie odezwałam się słowem. Mój chłopak postanowił przerwać tą niezręczną ciszę.
- Wszystko w porządku? – zerknął kątem oka.
- Tak, jest okej. – powiedziałam bez większego przekonania. – Nie, właściwie nie. Nie jest okej. Mam już dość, a to dopiero początek. Nie czuję całego ciała, jestem zmęczona a dodatkowo nie mogę z Wami lecieć do Stanów. – na mojej twarzy pojawił się grymas.
- Hej, to ostatnie było wiadome, nawet gdyby lekarz Ci pozwolił ja i tak bym Cię nie zabrał, to samo chłopacy. – Ash był stanowczy.
- Fantastycznie. – rzuciłam sarkastycznie. Skarciłam się jednak w myślach, bo przecież ani Irwin ani reszta nie robili tego by zadziałać mi na nerwy, a jedynie z troski. Szybko więc dodałam – Dziękuję. Nie myślałam, że przyjedziesz. Chciałam zadzwonić, ale wiem, że macie dużo pracy, więc nie chciałam przeszkadzać.
- Naprawdę myślałaś, że zostawiłbym Cię w takiej chwili? Wow, masz mnie za dobrego chłopaka. – zażartował.
- Nie myślałam, że byś mnie zostawił. Myślałam po prostu, że to dla Ciebie za duży stres. W końcu unikasz rozmów o raku bardziej ode mnie. – nie patrzyłam na niego.
- Dziwisz mi się? To trochę ciężki temat. – powiedział jakby miał do mnie wyrzuty.
- Nie, nie dziwię się.
- A wracając do wylotu do Stanów… Lecimy jutro. – w moich oczach znów pojawiły się łzy, bo Ashton właśnie uświadomił mi, że jutro czeka nas rozstanie na kilka tygodni.
- Oh, nie spodziewałam się. – starałam się ukrywać moje emocje.
- Tak samo jak i ja. – odpowiedział pod nosem.
Weszliśmy z Ashem do domu i nim zdążyłam zdjąć buty, telefon w mojej kieszeni zaczął wibrować. Dzwoniła mama.
- Za godzinę jedziemy z Adelaide na cmentarz, podjechać po Ciebie? – no tak, rocznica śmierci ojca.
- Wiesz, chciałabym pojechać tam sama.
- Naprawdę? To znaczy… okej, jak wolisz.
Zatrzymaliśmy się na parkingu a ja poprosiłam Irwina o zostanie w samochodzie. Chciałam odrobiny prywatności. Zmierzałam przez ogromny cmentarz, mijając najróżniejsze groby, a gdy moim oczom ukazał się ten właściwy, usiadłam obok niego na trawie, jak miałam w zwyczaju. Wiem, nie wypadało tego robić, ale nie potrafiłam się powstrzymać.
- Cześć tato. Minęło trochę czasu, huh? – patrzyłam na nagrobek ojca. – Wiem, wiem, ostatnio trochę Cię zaniedbałam, przepraszam. Nie było mnie jakiś czas w Sydney, a gdy wróciłam, - przełknęłam ciężko ślinę - cóż, życie daje mi niespodziewane prezenty – raka, starszego brata-prześladowcę i jutro także chłopaka lecącego na drugą stronę świata. Nie mogłabym marzyć o niczym innym. – powiedziałam z półuśmiechem. – Tęsknię za Tobą. Wszyscy tęsknimy. – łzy napłynęły do moich oczu. – Nie mogę uwierzyć, że to już dwanaście lat bez Ciebie. Czas jednak nie leczy ran. – szepnęłam cicho, jakby do siebie.
Przez kolejne kilka minut siedziałam na trawie i bawiłam się wstążką z bukieciku. Myślałam o wszystkim, bo właśnie tu, przy grobie taty myślało mi się najlepiej. To tu znajdowałam rozwiązania moich problemów, zupełnie jakby to on mi je proponował.
Gdy wstałam i otrzepałam spodnie, położyłam kwiaty w miejscu spoczynku ojca. Zaczęłam zmierzać ku wielkiej, starej bramie, lecz jeszcze na chwilę się odwróciłam.
- Ach, zapomniałabym. Nie zamierzam się poddać, tato. Będziesz musiał poczekać na nasze spotkanie. – po czym powoli opuściłam cmentarz.
___________________________________________________
Po długim czasie, po ogromnych cierpieniach, staraniach i jednej wielkiej blokadzie – mamy rozdział!
Wiem, siódmy rozdział a ciągle nic ciekawego, ale przyznam, że najlepsze dopiero przed Wami. W końcu Lucy dopiero dowiedziała się o chorobie, muszę pokazać Wam jak będzie z nią walczyć (o ile walczyć będzie! :D)
Dziękuję Wam za cierpliwość i wsparcie, za każdy pozytywny komentarz, każde wyświetlenie. To naprawdę wiele dla mnie znaczy. Miło byłoby mi także, gdybyście polecali moje fanfiction swoim znajomym, tym twitterowym czy też nie, bardzo chciałabym by więcej osób się o nim dowiedziało. Z góry wielkie, wielkie DZIĘKUJĘ! ♥
P.S. Przypominam o zakładce role-players, informowaniu oraz o tym, że możecie wyrażać swoje odczucia/przemyślenia co do mojego ff pod tagiem #FLHff ! :)
Jul x
Świetny rozdział ! Chyba właśnie dlatego nienawidzę wakacji bo zamiast nadrabiać zaległe ff to ja nic nie robię : ( ale obiecuję poprawę bo Twoje opowiadanie jest na prawdę niesamowite i jedyne w swoim rodzaju. No nic, chyba rozpisałam się jak nigdy, postaram się być na bieżąco. Życzę duużo weny ! xx @only_hopexx http://ukojenie-fanfiction.blogspot.com
OdpowiedzUsuńJeju nie chcę aby Lucy umarła:( Nie możesz mi tego zrobić:) Jesteś naprawdę niesamowicie uzdolnioną pisarką:) Nawet nie wyobrażasz sobie z jaką lekkością czyta sie twoje opowiadanie (mimo, że jest o umieraniu) Pozdrawiam i zapraszam również do mnie:) if-you-dont-know.blogspot.com
OdpowiedzUsuńO jejku, cudowny.
OdpowiedzUsuńJa mam cichutką nadzieję, że ona wyzdrowieje.
Ale cii, narazie mogę tak przypuszczać.
Ale nie ważne.
Ja czekam z nie cierpliwością na następny rozdział.
@_mikeyxx
Czytam dzisiaj już 2 ff w którym jest taki przejściowy rozdział.
OdpowiedzUsuńMyślę że ten jest właśnie taki.
Potrzebne mi jest takie coś na zebranie myśli i skupienie się na wydarzeniach z opowiadania.
Rozdział jest świetny.
Trzymaj tak dalej.
Xx
o matko, niesamowity
OdpowiedzUsuńa co jak ona nie wyzdrowieje? o Boże...
na samą myśl chce mi się płakać
pozdrawiam i życzę weny! xx
Mam nadzieję że ona wyzdrowieje :')
OdpowiedzUsuńŚwietny rozdział! ♥ Bardzo mi się podobał x - @Monika5SOSXX
Świetny rozdział, cieszę się, że dopiero to się rozkręca, walczyć chyba będzie co nie? :D
OdpowiedzUsuńWiesz jaki serial przypomina mi te opowiadanie. :)
Weny ♥ ~P.
Ciekawie będzie :) Weny
OdpowiedzUsuńJejku super! Czekam na kolejny! :*
OdpowiedzUsuńSuper rozdział :) I smutny koniec :(
OdpowiedzUsuńMaggie Z. (@_1D_TVD_ )
43 year-old Assistant Media Planner Valery O'Hannigan, hailing from Saint-Paul enjoys watching movies like Baby... Secret of the Lost Legend and Computer programming. Took a trip to Historic City of Ayutthaya and drives a Aston Martin DB3S. przejdz na moja strone
OdpowiedzUsuńrozwod adwokat rzeszow
OdpowiedzUsuń