***
-
Odwołaliście trasę? – nie dowierzałam. – Zrobiliście to ze względu na mnie?
- Słońce, posłuchaj… - zaczął Ashton.
- Czy wyście oszaleli?! To była wasza jedyna szansa! Jedyna! Nigdy nie byliście tak blisko do spełnienia swoich marzeń, tyle na to pracowaliście! I po co polecieliście do Stanów? Żeby to wszystko zaprzepaścić?! Nie mów nawet, że zrobiliście to dlatego, że jestem chora, bo sprawisz, że zacznę czuć się winna. – zaczynałam wariować, bo zdawałam sobie sprawę ile to dla nich znaczyło.
- Lucy, spójrz na mnie. – chłopak położył swoje dłonie na moich ramionach – Myślałaś, że Cię zostawimy? Serio, za takich nas uważasz? To była grupowa decyzja i przemyśleliśmy ją. – na jego twarzy zauważyłam delikatny uśmiech, chyba był dumny z tego, co zrobił.
- Jesteście nienormalni, Boże, aż słów mi brak! Zrezygnowaliście z waszego marzenia, po tylu latach ciężkiej pracy, po tylu staraniach! Jest mi od tego niedobrze. – zrzuciłam z siebie ręce Ashtona i odwróciłam się na pięcie.
To wszystko było dla mnie chore. Jak oni mogli to zrobić? Byłam z nimi przez tyle czasu i na własne oczy widziałam jak doszli do tego momentu. Mieli przed sobą cały świat, a teraz? Teraz utknęli w Sydney, bo stwierdzili, że tak będzie lepiej. Nie chciałam nawet myśleć o tym, jak ich management musiał się zawieść, gdy mu się sprzeciwili, albo co gorsze – jak zareagowali fani. „Cześć, jesteśmy 5SOS i odwołaliśmy trasę bo Lucy ma białaczkę”? Część z nich nie wie nawet kim jest Lucy.
Powędrowałam do mojego pokoju a gdy się w nim znalazłam, usiadłam bez namysłu na dywanie. Chowałam twarz w dłoniach, zaczynając mieć wątpliwości co do mojej reakcji. Co właściwie powinnam powiedzieć? „To takie słodkie, dziękuję kochanie”? Nie, to nie byłam ja. Chłopacy zrobili najgłupszą rzecz w życiu i nie miałam zamiaru ich za to chwalić.
Sięgnęłam leżący na łóżku telefon i wybrałam numer do Luke’a. Miałam wrażenie, że te kilka sygnałów trwało wieczność, ale w końcu usłyszałam głos blondyna.
- Niespodzianka! – krzyknął do słuchawki, ale chyba wiedział już o sytuacji z Ashtonem, bo nie brzmiał przekonująco.
- Ja ci dam niespodziankę, Hemmings! Jesteś idiotą! Pff, wy wszyscy postradaliście zmysły! Jak mogliście to zrobić?! Tylko ze względu na mnie?! Nie odzywaj się do mnie, ugh! – gotowało się we mnie.
- BENSON, USPOKÓJ SIĘ! – to był Mike, który najwyraźniej zabrał Luke’owi telefon.
- Jak mam się uspokoić kiedy robicie takie głupoty?! Lecicie gdzieś beze mnie i już odstawiacie takie numery!
- Jedyną osobą, która powinna się leczyć jesteś ty. Cholera, masz raka! Serio wolałabyś gdybyśmy zwiedzili cały świat, dając koncerty i myśląc w kółko o tym jak się czujesz?
- Jest coś takiego jak Skype, są smsy i rozmowy telefoniczne! A u was nie będzie kolejnej szansy, nie rozumiesz tego? Nie chcę być powodem, przez który stracicie wszystko o co tak się staraliście!
- To wybacz, ale jest już za późno, żeby zmienić zdanie. Trasy nie będzie i do kurwy nędzy, pogódź się z tym bo zrobiliśmy to dla Ciebie. – wysyczał przez zęby Clifford i rozłączył się.
Po słowach mojego przyjaciela nie miałam ochoty widzieć ani jego, ani reszty chłopaków. Tak, czułam się winna. Gdyby nie ja i moja choroba byliby teraz w Stanach i dopinali wszystko na ostatni guzik. Nie wiedziałam jak mam spojrzeć im w oczy, a miałam świadomość, że niedługo będę musiała jakoś się z tym zmierzyć. Wolałam przełożyć to na później i spróbować zaczerpnąć trochę snu.
Niechętnie otworzyłam oczy, wszystko było jeszcze niewyraźne. Włożyłam rękę pod poduszkę i w sekundę czułam w dłoni zimny telefon. Zerknęłam na godzinę, dochodziła 20. Spałam dobre trzy godziny. Schowałam telefon z powrotem pod pościel i przetarłam twarz, by trochę się rozbudzić. Ospale usiadłam na łóżku i zobaczyłam siedzącego na dywanie Ashtona, który przeglądał coś w swojej komórce. Chłopak usłyszał, że nie śpię, więc odwrócił głowę w moją stronę.
- Twoja mama mnie wpuściła. – odpowiedział, nim zdążyłam spytać.
- Okej. Po co przyszedłeś? – mówiłam wprost.
- Obiecaj, że przez chwilę mnie posłuchasz, dobrze? – spytał, biorąc głęboki oddech.
W gardle zaczynałam czuć ucisk. Nie chciałam słuchać kolejny raz, że to była ich decyzja, że mam się z tym pogodzić i dobrze wiedzą co zrobili. Nie, ja znałam prawdę. Ich zapewnienia były dla mnie kłamstwami, mówili tak, by mnie nie ranić. Wszystko tak naprawdę było moją winą a ja nie mogłam spędzić kolejnej minuty w towarzystwie Ashtona, nie mogłam nawet spojrzeć mu w oczy.
- Dobra. – nie mogłam też się nie zgodzić. Czy tego chciałam, czy nie, musiałam mu w końcu dać się wypowiedzieć.
Chłopak usiadł na łóżku, delikatnie łapiąc mnie za rękę. Po całym ciele przeszły mnie dreszcze, bo przez cały czas, gdy nie było go przy mnie tęskniłam.
- Wiem jak to wygląda. I znam cię, słońce. Wiem, że myślisz, że to przez ciebie odwołaliśmy trasę, ale tak nie było. To nie było przez ciebie, ale dla ciebie, rozumiesz?
- Ale ja… - próbowałam powiedzieć, że wcale nie chcę, by to robili.
- Lucy! – Ash przerwał mi w połowie zdania. – Miałaś mnie posłuchać.
Przewróciłam tylko oczami i głęboko odetchnęłam, licząc, że Irwinowi zostało mało do powiedzenia.
- Jak byś się czuła będąc tu sama? Nie odpowiadaj. – zaśmiał się. – Tkwiąc w kłótni z Adelaide i mamą? Mając tylko tego typa, Daniela, którego nawet dobrze nie znasz? Słońce, byłaś przy nas zawsze, tak? Byłaś przy nas gdy graliśmy w garażu, byłaś na naszych pierwszych większych koncertach, byłaś przy nas gdy wydaliśmy płytę. Byłaś od początku. Wiem co ci teraz chodzi po głowie. Myślisz, że przecież my też cię wspieraliśmy więc jesteśmy kwita. – za dobrze mnie znał. – Żadni z nas przyjaciele, jeśli teraz wyjedziemy. Jesteś silna, jesteś cholernie silna i udowadniasz to każdego dnia, od kiedy wszystko przestaje być okej, ale ani ja, ani Cal i Luke, ani nawet Mike… nie moglibyśmy spojrzeć w lustro wiedząc, że zostawiliśmy cię całkiem samą, z rakiem. Troszczymy się, bo kochamy cię, mała. – poczułam na policzku jego dłoń.
Łzy momentalnie wypełniły moje oczy. Nim pozwoliłam im swobodnie płynąć, zdobyłam się na odwagę by wyznać Ashtonowi to, co gryzło mnie od samego początku.
- To idiotyczne, wiesz? To idiotyczne, ale też kochane. Poświęciliście dla mnie dużo i to zdecydowanie za dużo. Ja po prostu… jest mi z tym źle. Każdego dnia was obserwowałam, widziałam jak pracowaliście, ile to dla was znaczy. Nie mogę się ot tak pogodzić z tym, że trasy nie ma z mojego powodu. Nieważne, czy zrobiliście to przeze mnie czy dla mnie, to nic nie zmienia. To ciągle ja. Ciągle chodzi o mnie i tak będzie do końca, Ash. Mieliście taką okazję, wszystko było przed wami… A teraz? Co macie teraz? Tu już nie chodzi o to, że tej trasy nie ma. Pomyśl co będzie potem. Uważasz, że wam zaufają i zorganizują drugą?
- Może nie, nie wiem. – chłopak przeniósł swój wzrok na ścianę. – Nie myślę o tym teraz, a przynajmniej staram się. To znaczy, wiesz… Nawet jeśli nie, to i tak będziemy robić muzykę i nikt nam w tym nie przeszkodzi. Może nie będzie drugiej takiej trasy ale będę przy tobie i to się liczy. A koncerty? Możemy je ciągle robić. Wylatywać na kilka dni, robić koncert, wracać. To nie jest teraz priorytetem. Nie każ mi o tym myśleć. – spojrzał na mnie błagalnie.
- Okej. – szepnęłam, a Irwin od razu wiedział co zrobić.
- Chodź tu. – powiedział, wyciągając do mnie ramiona i mocno mnie przytulił.
Nie wiem jak długo tak siedzieliśmy, nie chciałam tego kończyć.
Było południe następnego dnia, a ja siedziałam w kuchni z Calumem, który postanowił mnie odwiedzić. Chłopak zachowywał się jakby był u siebie w domu, ale nie miałam mu tego za złe, w końcu byliśmy najlepszymi przyjaciółmi. Obserwowałam chłopaka przygotowującego sobie coś do jedzenia, podczas gdy sama delektowałam się czekoladowymi płatkami na mleku. Postanowiłam, że postaram się zachowywać normalnie, więc nie zamieniliśmy jeszcze słowa o dramacie z dnia poprzedniego. Niestety, mogłam kontrolować swoje zachowanie, ale myśli przychodziły same i z nimi było trudniej. Ciągle w głowie miałam wczorajszy dzień, odtwarzałam go jak jakiś film i nie należało to do najprzyjemniejszych uczuć.
- Halo? – spytał Calum a ja wyrwałam się z namysłu.
- Hm?
- Pytałem cię, czy nie chciałabyś dziś z nami gdzieś wyskoczyć. Nie wiem, może na jakąś pizzę, albo równie dobrze możemy posiedzieć w domu i w coś pograć lub pooglądać. Masz dziś prawo wyboru, więc się zastanów – zaśmiał się ciemnowłosy.
No tak, przeważnie na wszystko głosowaliśmy grupowo. Zdarzały się okazje, kiedy jedno z nas wybierało jak spędzimy dzień czy wieczór, ale najwięcej zabawy przynosiło przekrzykiwanie się wzajemnie i nieustanne próbowanie dogadania się ze sobą.
- Pizza brzmi fajnie. Chciałabym się rozerwać. – stwierdziłam, schodząc z krzesełka i wstawiając naczynia do zmywarki.
- Mała, wystarczająco rozerwałaś się na ostatnim after-party, to ci powinno starczyć do końca miesiąca. – zażartował sobie ze mnie przyjaciel.
- Oj bądź już cicho, nie było tak źle! – zawtórowałam mu, chociaż wiedziałam, że miał rację. – Tak serio to nawet nie myślałam o alkoholu, a ty od razu z nim łączysz dobrą zabawę. – przewróciłam oczami.
W tej samej chwili w drzwiach usłyszałam przekręcanie klucza, co oznaczało powrót mamy albo mojej siostry. Z mojej twarzy od razu zniknął uśmiech i nawet nie spekulowałam, którą z nich za chwilę zobaczę. Żadna nie wydawała się dobrą opcją. Usłyszałam stukot obcasów, więc domyśliłam się, że to była Adelaide. W niecałą minutę pojawiła się u progu drzwi.
- Przyszłam po dokumenty. – oznajmiła z tonem głosu, z którego mogłam wywnioskować, że ciągle jest obrażona.
- Ta, spoko. – powiedziałam, ignorując ją całkowicie.
Jedyne co dobiegło do moich uszu, to jej westchnięcie, co znaczyło, że ciągle stała obserwując mnie. Odwróciłam się w jej kierunku.
- Coś jeszcze? Bo wolałabym zająć się spędzaniem czasu z Calumem niż wymienianiem krzywych spojrzeń z Tobą. – w głowie przybiłam sobie piątkę, bo ten tekst zdecydowanie mi się udał.
- Nic. Chcę Ci tylko powiedzieć, że prędzej czy później będziemy musiały porozmawiać.
- Preferuję później. – uśmiechnęłam się wrednie, na co Hood parsknął śmiechem.
Moja siostra spojrzała na mnie znacząco i powędrowała po schodach na górę.
- Komuś tutaj rogi rosną, nono. – powiedział, podpierający się o blat kuchenny Calum.
- Jakie rogi? Ja po prostu nie dam sobą więcej pomiatać! Skończyło się! – rzuciłam stanowczo, po czym jednak zaśmiałam się.
- I tak będziecie musiały pogadać. – uświadamiał mnie przyjaciel.
- Nie musimy tego robić teraz.
- Ale to się zbliża i tego nie unikniesz, Lucy. A Twoja siostra wcale nie jest taka zła. – w jego głosie słyszałam rozmarzenie. – To znaczy… No… Wiesz o czym mówię. – spojrzałam na niego, a ten oblał się rumieńcem.
Z niezręcznej sytuacji wyrwał mnie dźwięk smsa. Sięgnęłam po komórkę a na wyświetlaczu zobaczyłam imię mojego brata.
Sorry, że tak nagle, ale masz czas za dwie godziny? Myślałem, że moglibyśmy wyskoczyć na spacer. Daj mi znać, D x
Poczułam, jak na mojej twarzy mimowolnie pojawia się uśmiech. „Oczywiście, że tak!” pomyślałam. Mój wzrok przeniósł się jednak na stojącego koło mnie przyjaciela. Wyraźnie było widać, że ciekawiło go kto do mnie napisał.
- Jak bardzo zły będziesz, jeśli spotkam się za dwie godziny z Dannym? – spytałam z kwaśną miną.
- Bardzo. – odpowiedział od razu. – Żartuję, chcesz to idź. – uśmiechnął się mało przekonująco.
- Serio? Dziękuję, dziękuję, dziękuję! Jesteś najlepszy! – rzuciłam mu się na szyję i potruchtałam w stronę schodów.
- Nie odpuszczę ci całego dnia razem! Planowaliśmy to już przed wyjazdem, stęskniłem się! – krzyczał Cal, gdy ja wbiegałam po stopniach.
- Będę na pizzy! Tylko podaj mi adres i godzinę. – rzuciłam, wychylając się przez barierkę i od razu pognałam szykować się do wyjścia.
_____________________________________
- #FLHff na Twitterze to hashtag, którego możecie używać do swoich przemyśleń i spostrzeżeń dotyczących mojego ff :)
- mam aska! http://ask.fm/fightlikehellff Wszelkie pytania mile widziane!
- wattpad: http://www.wattpad.com/story/18113465-fight-like-hell-ashton-irwin
- Słońce, posłuchaj… - zaczął Ashton.
- Czy wyście oszaleli?! To była wasza jedyna szansa! Jedyna! Nigdy nie byliście tak blisko do spełnienia swoich marzeń, tyle na to pracowaliście! I po co polecieliście do Stanów? Żeby to wszystko zaprzepaścić?! Nie mów nawet, że zrobiliście to dlatego, że jestem chora, bo sprawisz, że zacznę czuć się winna. – zaczynałam wariować, bo zdawałam sobie sprawę ile to dla nich znaczyło.
- Lucy, spójrz na mnie. – chłopak położył swoje dłonie na moich ramionach – Myślałaś, że Cię zostawimy? Serio, za takich nas uważasz? To była grupowa decyzja i przemyśleliśmy ją. – na jego twarzy zauważyłam delikatny uśmiech, chyba był dumny z tego, co zrobił.
- Jesteście nienormalni, Boże, aż słów mi brak! Zrezygnowaliście z waszego marzenia, po tylu latach ciężkiej pracy, po tylu staraniach! Jest mi od tego niedobrze. – zrzuciłam z siebie ręce Ashtona i odwróciłam się na pięcie.
To wszystko było dla mnie chore. Jak oni mogli to zrobić? Byłam z nimi przez tyle czasu i na własne oczy widziałam jak doszli do tego momentu. Mieli przed sobą cały świat, a teraz? Teraz utknęli w Sydney, bo stwierdzili, że tak będzie lepiej. Nie chciałam nawet myśleć o tym, jak ich management musiał się zawieść, gdy mu się sprzeciwili, albo co gorsze – jak zareagowali fani. „Cześć, jesteśmy 5SOS i odwołaliśmy trasę bo Lucy ma białaczkę”? Część z nich nie wie nawet kim jest Lucy.
Powędrowałam do mojego pokoju a gdy się w nim znalazłam, usiadłam bez namysłu na dywanie. Chowałam twarz w dłoniach, zaczynając mieć wątpliwości co do mojej reakcji. Co właściwie powinnam powiedzieć? „To takie słodkie, dziękuję kochanie”? Nie, to nie byłam ja. Chłopacy zrobili najgłupszą rzecz w życiu i nie miałam zamiaru ich za to chwalić.
Sięgnęłam leżący na łóżku telefon i wybrałam numer do Luke’a. Miałam wrażenie, że te kilka sygnałów trwało wieczność, ale w końcu usłyszałam głos blondyna.
- Niespodzianka! – krzyknął do słuchawki, ale chyba wiedział już o sytuacji z Ashtonem, bo nie brzmiał przekonująco.
- Ja ci dam niespodziankę, Hemmings! Jesteś idiotą! Pff, wy wszyscy postradaliście zmysły! Jak mogliście to zrobić?! Tylko ze względu na mnie?! Nie odzywaj się do mnie, ugh! – gotowało się we mnie.
- BENSON, USPOKÓJ SIĘ! – to był Mike, który najwyraźniej zabrał Luke’owi telefon.
- Jak mam się uspokoić kiedy robicie takie głupoty?! Lecicie gdzieś beze mnie i już odstawiacie takie numery!
- Jedyną osobą, która powinna się leczyć jesteś ty. Cholera, masz raka! Serio wolałabyś gdybyśmy zwiedzili cały świat, dając koncerty i myśląc w kółko o tym jak się czujesz?
- Jest coś takiego jak Skype, są smsy i rozmowy telefoniczne! A u was nie będzie kolejnej szansy, nie rozumiesz tego? Nie chcę być powodem, przez który stracicie wszystko o co tak się staraliście!
- To wybacz, ale jest już za późno, żeby zmienić zdanie. Trasy nie będzie i do kurwy nędzy, pogódź się z tym bo zrobiliśmy to dla Ciebie. – wysyczał przez zęby Clifford i rozłączył się.
Po słowach mojego przyjaciela nie miałam ochoty widzieć ani jego, ani reszty chłopaków. Tak, czułam się winna. Gdyby nie ja i moja choroba byliby teraz w Stanach i dopinali wszystko na ostatni guzik. Nie wiedziałam jak mam spojrzeć im w oczy, a miałam świadomość, że niedługo będę musiała jakoś się z tym zmierzyć. Wolałam przełożyć to na później i spróbować zaczerpnąć trochę snu.
Niechętnie otworzyłam oczy, wszystko było jeszcze niewyraźne. Włożyłam rękę pod poduszkę i w sekundę czułam w dłoni zimny telefon. Zerknęłam na godzinę, dochodziła 20. Spałam dobre trzy godziny. Schowałam telefon z powrotem pod pościel i przetarłam twarz, by trochę się rozbudzić. Ospale usiadłam na łóżku i zobaczyłam siedzącego na dywanie Ashtona, który przeglądał coś w swojej komórce. Chłopak usłyszał, że nie śpię, więc odwrócił głowę w moją stronę.
- Twoja mama mnie wpuściła. – odpowiedział, nim zdążyłam spytać.
- Okej. Po co przyszedłeś? – mówiłam wprost.
- Obiecaj, że przez chwilę mnie posłuchasz, dobrze? – spytał, biorąc głęboki oddech.
W gardle zaczynałam czuć ucisk. Nie chciałam słuchać kolejny raz, że to była ich decyzja, że mam się z tym pogodzić i dobrze wiedzą co zrobili. Nie, ja znałam prawdę. Ich zapewnienia były dla mnie kłamstwami, mówili tak, by mnie nie ranić. Wszystko tak naprawdę było moją winą a ja nie mogłam spędzić kolejnej minuty w towarzystwie Ashtona, nie mogłam nawet spojrzeć mu w oczy.
- Dobra. – nie mogłam też się nie zgodzić. Czy tego chciałam, czy nie, musiałam mu w końcu dać się wypowiedzieć.
Chłopak usiadł na łóżku, delikatnie łapiąc mnie za rękę. Po całym ciele przeszły mnie dreszcze, bo przez cały czas, gdy nie było go przy mnie tęskniłam.
- Wiem jak to wygląda. I znam cię, słońce. Wiem, że myślisz, że to przez ciebie odwołaliśmy trasę, ale tak nie było. To nie było przez ciebie, ale dla ciebie, rozumiesz?
- Ale ja… - próbowałam powiedzieć, że wcale nie chcę, by to robili.
- Lucy! – Ash przerwał mi w połowie zdania. – Miałaś mnie posłuchać.
Przewróciłam tylko oczami i głęboko odetchnęłam, licząc, że Irwinowi zostało mało do powiedzenia.
- Jak byś się czuła będąc tu sama? Nie odpowiadaj. – zaśmiał się. – Tkwiąc w kłótni z Adelaide i mamą? Mając tylko tego typa, Daniela, którego nawet dobrze nie znasz? Słońce, byłaś przy nas zawsze, tak? Byłaś przy nas gdy graliśmy w garażu, byłaś na naszych pierwszych większych koncertach, byłaś przy nas gdy wydaliśmy płytę. Byłaś od początku. Wiem co ci teraz chodzi po głowie. Myślisz, że przecież my też cię wspieraliśmy więc jesteśmy kwita. – za dobrze mnie znał. – Żadni z nas przyjaciele, jeśli teraz wyjedziemy. Jesteś silna, jesteś cholernie silna i udowadniasz to każdego dnia, od kiedy wszystko przestaje być okej, ale ani ja, ani Cal i Luke, ani nawet Mike… nie moglibyśmy spojrzeć w lustro wiedząc, że zostawiliśmy cię całkiem samą, z rakiem. Troszczymy się, bo kochamy cię, mała. – poczułam na policzku jego dłoń.
Łzy momentalnie wypełniły moje oczy. Nim pozwoliłam im swobodnie płynąć, zdobyłam się na odwagę by wyznać Ashtonowi to, co gryzło mnie od samego początku.
- To idiotyczne, wiesz? To idiotyczne, ale też kochane. Poświęciliście dla mnie dużo i to zdecydowanie za dużo. Ja po prostu… jest mi z tym źle. Każdego dnia was obserwowałam, widziałam jak pracowaliście, ile to dla was znaczy. Nie mogę się ot tak pogodzić z tym, że trasy nie ma z mojego powodu. Nieważne, czy zrobiliście to przeze mnie czy dla mnie, to nic nie zmienia. To ciągle ja. Ciągle chodzi o mnie i tak będzie do końca, Ash. Mieliście taką okazję, wszystko było przed wami… A teraz? Co macie teraz? Tu już nie chodzi o to, że tej trasy nie ma. Pomyśl co będzie potem. Uważasz, że wam zaufają i zorganizują drugą?
- Może nie, nie wiem. – chłopak przeniósł swój wzrok na ścianę. – Nie myślę o tym teraz, a przynajmniej staram się. To znaczy, wiesz… Nawet jeśli nie, to i tak będziemy robić muzykę i nikt nam w tym nie przeszkodzi. Może nie będzie drugiej takiej trasy ale będę przy tobie i to się liczy. A koncerty? Możemy je ciągle robić. Wylatywać na kilka dni, robić koncert, wracać. To nie jest teraz priorytetem. Nie każ mi o tym myśleć. – spojrzał na mnie błagalnie.
- Okej. – szepnęłam, a Irwin od razu wiedział co zrobić.
- Chodź tu. – powiedział, wyciągając do mnie ramiona i mocno mnie przytulił.
Nie wiem jak długo tak siedzieliśmy, nie chciałam tego kończyć.
Było południe następnego dnia, a ja siedziałam w kuchni z Calumem, który postanowił mnie odwiedzić. Chłopak zachowywał się jakby był u siebie w domu, ale nie miałam mu tego za złe, w końcu byliśmy najlepszymi przyjaciółmi. Obserwowałam chłopaka przygotowującego sobie coś do jedzenia, podczas gdy sama delektowałam się czekoladowymi płatkami na mleku. Postanowiłam, że postaram się zachowywać normalnie, więc nie zamieniliśmy jeszcze słowa o dramacie z dnia poprzedniego. Niestety, mogłam kontrolować swoje zachowanie, ale myśli przychodziły same i z nimi było trudniej. Ciągle w głowie miałam wczorajszy dzień, odtwarzałam go jak jakiś film i nie należało to do najprzyjemniejszych uczuć.
- Halo? – spytał Calum a ja wyrwałam się z namysłu.
- Hm?
- Pytałem cię, czy nie chciałabyś dziś z nami gdzieś wyskoczyć. Nie wiem, może na jakąś pizzę, albo równie dobrze możemy posiedzieć w domu i w coś pograć lub pooglądać. Masz dziś prawo wyboru, więc się zastanów – zaśmiał się ciemnowłosy.
No tak, przeważnie na wszystko głosowaliśmy grupowo. Zdarzały się okazje, kiedy jedno z nas wybierało jak spędzimy dzień czy wieczór, ale najwięcej zabawy przynosiło przekrzykiwanie się wzajemnie i nieustanne próbowanie dogadania się ze sobą.
- Pizza brzmi fajnie. Chciałabym się rozerwać. – stwierdziłam, schodząc z krzesełka i wstawiając naczynia do zmywarki.
- Mała, wystarczająco rozerwałaś się na ostatnim after-party, to ci powinno starczyć do końca miesiąca. – zażartował sobie ze mnie przyjaciel.
- Oj bądź już cicho, nie było tak źle! – zawtórowałam mu, chociaż wiedziałam, że miał rację. – Tak serio to nawet nie myślałam o alkoholu, a ty od razu z nim łączysz dobrą zabawę. – przewróciłam oczami.
W tej samej chwili w drzwiach usłyszałam przekręcanie klucza, co oznaczało powrót mamy albo mojej siostry. Z mojej twarzy od razu zniknął uśmiech i nawet nie spekulowałam, którą z nich za chwilę zobaczę. Żadna nie wydawała się dobrą opcją. Usłyszałam stukot obcasów, więc domyśliłam się, że to była Adelaide. W niecałą minutę pojawiła się u progu drzwi.
- Przyszłam po dokumenty. – oznajmiła z tonem głosu, z którego mogłam wywnioskować, że ciągle jest obrażona.
- Ta, spoko. – powiedziałam, ignorując ją całkowicie.
Jedyne co dobiegło do moich uszu, to jej westchnięcie, co znaczyło, że ciągle stała obserwując mnie. Odwróciłam się w jej kierunku.
- Coś jeszcze? Bo wolałabym zająć się spędzaniem czasu z Calumem niż wymienianiem krzywych spojrzeń z Tobą. – w głowie przybiłam sobie piątkę, bo ten tekst zdecydowanie mi się udał.
- Nic. Chcę Ci tylko powiedzieć, że prędzej czy później będziemy musiały porozmawiać.
- Preferuję później. – uśmiechnęłam się wrednie, na co Hood parsknął śmiechem.
Moja siostra spojrzała na mnie znacząco i powędrowała po schodach na górę.
- Komuś tutaj rogi rosną, nono. – powiedział, podpierający się o blat kuchenny Calum.
- Jakie rogi? Ja po prostu nie dam sobą więcej pomiatać! Skończyło się! – rzuciłam stanowczo, po czym jednak zaśmiałam się.
- I tak będziecie musiały pogadać. – uświadamiał mnie przyjaciel.
- Nie musimy tego robić teraz.
- Ale to się zbliża i tego nie unikniesz, Lucy. A Twoja siostra wcale nie jest taka zła. – w jego głosie słyszałam rozmarzenie. – To znaczy… No… Wiesz o czym mówię. – spojrzałam na niego, a ten oblał się rumieńcem.
Z niezręcznej sytuacji wyrwał mnie dźwięk smsa. Sięgnęłam po komórkę a na wyświetlaczu zobaczyłam imię mojego brata.
Sorry, że tak nagle, ale masz czas za dwie godziny? Myślałem, że moglibyśmy wyskoczyć na spacer. Daj mi znać, D x
Poczułam, jak na mojej twarzy mimowolnie pojawia się uśmiech. „Oczywiście, że tak!” pomyślałam. Mój wzrok przeniósł się jednak na stojącego koło mnie przyjaciela. Wyraźnie było widać, że ciekawiło go kto do mnie napisał.
- Jak bardzo zły będziesz, jeśli spotkam się za dwie godziny z Dannym? – spytałam z kwaśną miną.
- Bardzo. – odpowiedział od razu. – Żartuję, chcesz to idź. – uśmiechnął się mało przekonująco.
- Serio? Dziękuję, dziękuję, dziękuję! Jesteś najlepszy! – rzuciłam mu się na szyję i potruchtałam w stronę schodów.
- Nie odpuszczę ci całego dnia razem! Planowaliśmy to już przed wyjazdem, stęskniłem się! – krzyczał Cal, gdy ja wbiegałam po stopniach.
- Będę na pizzy! Tylko podaj mi adres i godzinę. – rzuciłam, wychylając się przez barierkę i od razu pognałam szykować się do wyjścia.
_____________________________________
- #FLHff na Twitterze to hashtag, którego możecie używać do swoich przemyśleń i spostrzeżeń dotyczących mojego ff :)
- mam aska!
- wattpad: http://www.wattpad.com/story/18113465-fight-like-hell-ashton-irwin
- Informowanie ciągle funkcjonuje, także odsyłam do odpowiedniej zakładki po lewej stronie!
- Role-playersi. Wolna jest Adelaide (konto istnieje), Daniel, mama Benson i dr.Griffin :) Zapraszam do zakładki:)
Ostatnio zrobiłam livestreama! Było tylko kilka osób, ale chciałabym to powtórzyć, bo świetnie się bawiłam gdy zadawaliście mi pytania i rozmawialiście ze mną o tym ff:)
D z i ę k u j ę wam za cierpliwość i wyrozumiałość, oraz wsparcie, które mi dajecie. Gdyby nie wy, opowiadania by nie było. Kocham Was, naprawdę.
- Role-playersi. Wolna jest Adelaide (konto istnieje), Daniel, mama Benson i dr.Griffin :) Zapraszam do zakładki:)
Ostatnio zrobiłam livestreama! Było tylko kilka osób, ale chciałabym to powtórzyć, bo świetnie się bawiłam gdy zadawaliście mi pytania i rozmawialiście ze mną o tym ff:)
D z i ę k u j ę wam za cierpliwość i wyrozumiałość, oraz wsparcie, które mi dajecie. Gdyby nie wy, opowiadania by nie było. Kocham Was, naprawdę.
Jul.
jejku świetny rozdział, czekam na następny @xiickey
OdpowiedzUsuńgenialny. czekam na kolejny. :)
OdpowiedzUsuń@ilymika na pokładzie.
OdpowiedzUsuńDzięki za włączenie szablonu mobilnego.
Aj waj.
Ash i Cal byli przeuroczy. Rodział jest genialny, do następnego.
OdpowiedzUsuń@aleksandraa984
rozdział jest idealny!
OdpowiedzUsuńawww *-*
@SkaylerW
AWWWWWWWWWWWWWWWWWWWWWWWWWWWWWWWWWWWWWWWWWWWWWWWWWWWWWWWWWWWWWWWWWWWWW
OdpowiedzUsuńCHOLERA, TO TAKIE SLODKIE! MIMO ZE CZYTALAM POLOWE ROZDZIALU TO JESTEM ZASKOCZONA! POZYTYWNIE OCZYWISCIE X
ADELAIDE...NIE LUBIE JEJ OOPS
DOBRA, JESTES GENIALNA TAKA JAK TWOJE ROZDZIALY, ZAZDROSZCZE TALENTU I KC KC KC KC BARDZO MOCNO
Lots of love, W. ♡
Rozdział świetny :) Kochani chłopacy, że zrezygnowali z trasy <3 Nie mogę się doczekać kolejnego :)
OdpowiedzUsuńŻyczę weny i pozdrawiam!
Maggie Z.
PS W wolnym czasie zapraszam na moje opowiadanie http://dramione-never-forget-you.blogspot.com/ :)
Chcę Ci tylko napisać, że dołączyłam do czytelniczek twojego bloga i niecierpliwie czekam na kolejne rozdziały. Lubię to opowiadanie, naprawdę bardzo : )
OdpowiedzUsuń